Doktorant inny niż wszyscy
Gdyby ktoś powiedział mi jakiś czas temu, że na moim blogu pojawi się wpis o Mateuszu Grzesiaku to bym nie uwierzyła. Bo niby w jakim kontekście miałabym o nim pisać? Owszem, obserwuję jego poczynania w mediach społecznościowych, ale bardziej w kontekście marki, jaką udało mu się zbudować, aniżeli podziwu wobec jego osoby. Cóż mam jednak poradzić, skoro od kilku dni internet i środowisko akademickie żyje obroną rozprawy doktorskiej jednego z najsłynniejszych mówców w Polsce? Wydźwięk doktoratu Mateusza Grzesiaka jest jednoznacznie negatywny, że tak to delikatnie ujmę. Sprawą zainteresowałam się po przeczytaniu kilku artykułów i informacji, że obrona doktoratu odbyła się na uczelni, której doktorantką jestem.
Doktorat, czyli co?
SGH było moim marzeniem przez kilka lat, bo miałam wrażenie, że jestem, delikatnie rzecz ujmując, za słaba na doktorat na takiej uczelni. Miałam poczucie, że zrobienie doktoratu na SGH-u to coś dużego. Nie zmieniłam zdania po ponad 1,5 roku studiów i wkraczania w życie naukowe wśród inspirujących i szalenie oczytanych ludzi. Dlatego trochę mnie zdziwiło, gdy przeczytałam negatywne informacje o obronie Mateusza Grzesiaka. Żałuję, że nie byłam obecna na samej obronie, ale na kilku innych miałam przyjemność być. Parokrotnie byłam też protokolantem, dzięki czemu uczestniczyłam w części niejawnej obrony i doskonale wiem, że nie jest to wcale bułka z masłem. Samo przygotowanie rozprawy jest bardzo czasochłonne, wymaga bardzo dogłębnej znajomości literatury, a dodatkowo konieczności przeprowadzenia badań naukowych. Zanim dojdzie do obrony należy otworzyć przewód doktorski, zdać wcale nie łatwe egzaminy i dopiero jest wyznaczany termin obrony publicznej. Droga ta wymaga zaangażowania i ogromnej samodyscypliny. Pewnie dlatego wiele osób nie broni się po zakończeniu studiów doktoranckich lub robi to wiele lat później.
Kilka faktów
Wróćmy jednak do faktów, bo o tym w głównej mierze chciałam napisać. Osoby piszące artykuły o obronie Mateusza Grzesiaka i te, które się w tym temacie wypowiadały nie zadały sobie (chyba) trudu, aby zerknąć w recenzje rozprawy doktorskiej, które są dostępne na stronie, której screeny załączały do wspomnianych artykułów. Ja postanowiłam je przeczytać, bo zazwyczaj dają mi one ogląd na ocenę doktoratu i pracy wykonanej przez doktoranta. Obydwie recenzje były pozytywne, jednak zawierały szereg uwag dotyczących m.in. analizy literatury czy układu i struktury pracy. Były więc uwagi krytyczne, jak to zwykle w tego typu pracach bywa, bo broni się doktorant, a nie profesor. W recenzjach wyraźnie podkreślono, że dużą wartość pracy stanowią badania empiryczne autora, czyli badania jakościowe i ilościowe. Mateusz Grzesiak przeprowadził badania ankietowe na grupie łącznie 1000 respondentów w Stanach Zjednoczonych i Polsce, co jest bardzo imponującym wynikiem. Trochę inaczej to brzmi niż, cytuję, „za materiał badawczy posłużyły trzy wywiady pogłębione i jedna ankieta w internecie”. Pracę Grzesiaka określono w mediach mianem mielizny naukowej, a członkowie komisji zostali, zdaniem autorów artykułów, niejako „oczarowani” wypowiedziami znakomitego mówcy. Dla ludzi nauki, którzy specjalizują się w danym temacie naprawdę nie ma dużego znaczenia czy doktorant jest mówcą, menedżerem czy osobą nie pracującą. Liczy się ważność i aktualność tematu, wkład w naukę, warsztat badawczy i znajomość literatury przedmiotu. Gdyby praca naukowa Mateusza Grzesiaka była mielizną, otrzymałby negatywne recenzje, a tak się nie stało. Gdyby obrona odsłoniła kiepski warsztat naukowy, nie byłoby jednomyślności w ocenie.
Zanim kogoś ocenimy, zastanówmy się czy rzeczywiście posiadamy rzetelne informacje. Łatwo jest komuś przypiąć łatkę, w tym wypadku dostało się nie tylko Grzesiakowi, ale też uczelni, która sobie na to zupełnie nie zasłużyła. A może tak zamiast skupiać się na doktoracie Grzesiaka sami zadbajmy o jakość nauki?
Ps Gdybyście sami chcieli sobie wyrobić zdanie, zajrzyjcie do recenzji, które są dostępne dla każdego: TU
jest możliwość dostępu do samej pracy doktorskiej a nie jedynie jej recenzji?
Na pewno znajdziesz ją w bibliotece Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie 🙂
Pozdrawiam!
Hmm. Niestety musze sie nie zgodzic. Zrobienie badania na 1000 osobach on-line to lepsza praca magisterska, a nie doktorat. Tak samo nie jest ciezko (niestety) zdobyc dobre recenzje, bo recenzentow wybiera promotor, wiec zazwyczaj sa to koledzy albo znajomi. Nikt nie bedzie uwalac doktoranta promotora.
Czy doktorat negatywnie wyroznia sie na tyle innych? Pewnie nie, bo teraz zostanie doktorem to nie jest szczegolna sztuka. Tak samo laurum jakie wybuchlo na jego temat tez jest wyolbrzymione, ale z samego opisu metodologii praca wydaje sie kiepska. Doktorat to powinny byc 4 lata badan, a nie opisanie wynikow ankiety 🙁