Jakiś czas temu zastanawiałam się nad tym, które doświadczenie zawodowe, praca i pracodawca najwięcej dla mnie znaczą. Gdzie czułam się najbardziej komfortowo i w którym miejscu najwięcej się nauczyłam. Dziś chcę Wam opowiedzieć o tym z moich doświadczeń, które najwięcej wniosło do mojej drogi zawodowej.

Swoją ścieżkę HR-ową określiłabym jako dość standardową – rozpoczęłam od pracy w agencjach, które wspierały pracodawców w realizacji projektów rekrutacyjnych. Po jakimś czasie sama rekrutacja przestała mi wystarczać i postanowiłam spróbować pracy w wewnętrznym dziale HR. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, choć muszę przyznać, że wybranie na początek firmy budowlanej było dość ryzykownym rozwiązaniem. Byłam młodziutka, niezbyt pewna siebie i mój głos często ginął wśród innych, które pochodziły od osób starszych ode mnie o dwadzieścia czy trzydzieści lat. Było to jednak dla mnie bardzo cenne doświadczenie i do dziś z wielkim sentymentem je wspominam. Później przyszedł czas na moje najdłuższe, jak do tej pory, doświadczenie – pracę w dużej organizacji, choć wtedy zakazywałam komukolwiek mówić, że jest to korpo. Stety bądź niestety dziś powinnam posypać głowę popiołem. To była i do dziś jest korporacja ze wszystkim swoimi blaskami i cieniami. Miejsce, które dało mi dużego kopa do działania, poszerzyło moją wiedzę i stworzyło okazję do poznania inspirujących ludzi. Korporację zamieniłam na miejsce, które jest dużo bardziej kameralne, a jednocześnie daje mi ogrom samodzielności, możliwości kreowania i elastyczności, której brakowało mi wcześniej.

I kiedy tak dokonywałam swojej wewnętrznej analizy okazało się, że doświadczenie, które najwięcej wniosło do mojej drogi zawodowej to nie korporacja, czy mała firma. To pracodawca, który zamiast wypłaty daje buziaki i mówi „mama, kocham Cię nad zycie” (ż jeszcze nie potrafi wymawiać). Ten mały człowiek o imieniu Maurycy za kilka dni kończy trzy lata i namieszał w moim życiu zawodowym bardziej niż niejeden pracodawca. Nie będę dziś pisać o tym, że macierzyństwo nauczyło mnie cierpliwości, radzenia sobie z wieloma obowiązkami, czy działania pomimo nieprzespanych nocy. To pewnie też, jednak chcę dziś opowiedzieć o tym jak macierzyństwo wpłynęło na moją karierę zawodową.

Po pierwsze: poczucie wartości

Rola mamy spowodowała, że jestem dużo pewniejsza siebie i naprawdę znam swoją wartość. Kiedyś twierdziłam, że są ludzie mądrzejsi ode mnie, z większą wiedzą i doświadczeniem. Dziś to akceptuję i staram się od nich jak najwięcej uczyć, ale wiem też, że moja wiedza i doświadczenie jest bardzo cenne. Nie przyjmuję już roli wspomagającej, jak to kiedyś bywało. Dużo wyżej oceniam swoją pozycję. Czasami nawet śmieję się, że dziś można mi powiedzieć wszystko i tak moje wysokie poczucie własnej wartości sobie z tym poradzi. Kiedy ktoś prosi mnie, abym wypowiedziała się jako ekspert albo wzięła na siebie odpowiedzialność za projekt, nie drżę już o to, czy sobie poradzę. Sięgam po bardziej odpowiedzialne zadania i jest m z tym doskonale, bo wiem, że sobie poradzę.

Po drugie: odwaga

Dzięki macierzyństwu zaczęłam też sięgać po marzenia, które wydawały mi się zupełnie nieosiągalne. Kiedy pojawił się mój syn, dostałam się na studia doktoranckie, na które wcześniej nawet bym nie aplikowała, bo sądziłam, że się na nie zwyczajnie nie dostanę. Wykładam na uczelniach, co zawsze było moim marzeniem, a dziś jest rzeczywistością. Powstał też mój blog, który przez parę lat był tylko w obszarze moich planów. Dopiero, gdy zostałam mamą uwierzyłam, że marzenia są po to, by je spełniać. Dziś blog to moje oczko w głowie, uwielbiam moment, kiedy publikuję nowy post, tak, jak dziś i zależy mi na tym, żeby blog wciąż pojawiał się jako pierwszy w wynikach wyszukiwania. Pewnie parę lat temu nawet bym się tym nie pochwaliła, a teraz jest to dla mnie powód do dumy.

Po trzecie: asertywność

Dzięki temu, że jestem mamą stałam się dużo bardziej asertywna i lepiej ustalam priorytety. Może to zabrzmieć jak frazes, ale dziś nie mam problemu z tym, aby komuś odmówić, nie wziąć udziału w czymś co nie jest dla mnie pożyteczne. Wiem, że mogę ten czas spożytkować inaczej, wiem też, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a ja powinnam się skupić na tym, co jest dla mnie naprawdę ważne.

Dlaczego o tym piszę? Nie chcę demonizować, jednak wielu pracodawców nie widzi korzyści jakie przynosi rodzicielstwo. Nie widzą, że zatrudniając pracownicę – mamę dostają w pakiecie dużo odpowiedzialności i zaangażowania. Pracownik – mama (tata też) to nie tylko L4. I warto o tym pamiętać podczas rozmów z kandydatami i pracownicami, które spodziewają się dziecka.

Przede mną jeszcze mnóstwo planów i marzeń do spełnienia, ale kiedy widzę mojego uśmiechniętego i zdrowego syna wiem, że mogę góry przenosić. Trzymajcie kciuki, bo szykuję dla Was coś WOW!

Udostępnij:
Autor wpisu: Ula Zając-Pałdyna
Założycielka HR na obcasach, właścicielka agencji doradztwa personalnego, prawniczka pisząca doktorat z zarządzania.