Zdrowa organizacja wcale nie musi być fit!
Rozmawiam ostatnio z jedną, drugą, trzecią osobą i okazuje się, że ta pierwsza już jakiś czas temu odeszła z „wygodnego” korpo. Druga właśnie zaczyna pracę w niewielkiej firmie. Trzecia czeka na najbliższą możliwą okazję, żeby zamienić dużą organizację na bardziej kameralną. Obserwuję ludzi, których kiedyś rekrutowałam – wiele z nich nie pracuje tam, gdzie się spotkaliśmy.
Można to wytłumaczyć nieudaną rekrutacją, chęcią rozwoju, poszukiwaniem nowych wyzwań. Można powiedzieć, że taka jest specyfika pokolenia Y i Z, którego przedstawiciele (podobno) nie przywiązują się do pracodawców, często zmieniają pracę i mają wysokie wymagania wobec firm, w których pracują. Tylko, że Ci moi znajomi wcale nie są żądnymi coraz to nowych pozycji w cv skoczkami. To ludzie, którzy cenią sobie rozwój, jednak nie za wszelką cenę. Chcą awansować, ale nie po trupach. Lubią pracować u tych pracodawców, którzy liczą się ze swoimi pracownikami, którzy traktują ich fair.
Pracodawcy inwestują
Większe firmy już od jakiegoś czasu prześcigają się w ilości i jakości dodatków, które oferują swoim pracownikom. Karta sportowa czy opieka medyczna w korporacjach jest już standardem. Teraz oferuje się pracownikom jogę w godzinach pracy, squasha, masaże czy zagraniczne wyjazdy. Duże organizacje wygrywają z mniejszymi indywidualnie dopasowanymi do pracownika programami motywacyjnymi, możliwością spotkań z osobistym coachem czy ofertą studiów podyplomowych finansowanych przez pracodawcę. Mniejsi pracodawcy nawet nie mają o co walczyć, bo po prostu nie stać ich na takie rarytasy. Oczywiście są takie, które zapewniają podstawowe benefity i nie chcę tu demonizować, ale ciężko im dogonić największych graczy na rynku. Pojawia się więc pytanie dlaczego ludzie odchodzą z korporacji do mniejszych firm? Na pierwszy rzut oka nie ma przecież lepszej decyzji niż ta o pozostaniu w większej firmie, przynajmniej pod kątem warunków pracy. Bo i większa możliwość rozwoju, awansu, zdobywania wiedzy i doświadczenia od innych. To w dużych organizacjach możemy liczyć na zagraniczne staże, wymianę wiedzy czy profesjonalny program mentoringowy. A jednak! Modne stało się porzucanie korporacji na rzecz mniejszych firm albo własnych działalności gospodarczych. Co zatem odstrasza ludzi od korporacji?
Jestem jednym z wielu..
– a kto z nas nie lubi być traktowany indywidualnie?! Niezależnie od tego na jakim stanowisku pracujesz, w dużej organizacji zawsze jesteś jednym z wielu elementów układanki. Kiedy Cię zabraknie, przez chwilę układanka będzie pozbawiona pewnej niewielkiej części, ale sobie poradzi. Bo jest duża, a Ty zawsze jesteś do zastąpienia. W mniejszych firmach też, ale zgoła odmiennie brak Twojej osoby odczuje mała firma, a inaczej kilkusetosobowa organizacja. Ludzie nie chcą być tylko numerkami, chcą znaczyć coś więcej, a w korporacji jest to trudniej osiągalne. Znam wielu, którzy przez ładnych parę lat nie odczuwali dyskomfortu z powodu bycia jednym z wielu, ale po jakimś czasie zaczęło im to uwierać i pozwolili sobie na wyjście ze strefy komfortu.
Co jeszcze odsuwa ludzi od pracy w dużych organizacjach? Proces decyzyjny i procedury. Zdaję sobie sprawę, że wielkość organizacji determinuje ilość procedur i poziom skomplikowania procesu decyzyjnego, ale (na Boga) nie ma sensu tworzyć procedur na wszystko! I trzymać się ich jak tonący brzytwy! Procedura ma być drogowskazem, a nie naszą tarczą obronną. Wczoraj prowadziłam zajęcia na studiach podyplomowych dla pracowników ogromnej firmy. Gigantyczna organizacja, obłożona wzdłuż i wszerz procedurami. Nie ma tam miejsca na elastyczne podejście do pracownika czy kandydata, bo na każdy ruch jest przewidziana procedura. Szkoda.
Last but not least – ploteczki, układy i inne ciężkostrawne atrakcje. To jest chyba ten element, którego najbardziej nie lubię w pracy. Dotyczy zarówno dużych, jak i małych oraz średnich firm. Wszystko oczywiście zależy od stylu zarządzania i ludzi, którzy są wewnątrz. Niestety im większa jest firma, tym mniejsza jest możliwość osobistego zawiadowania ludźmi. Kierownicy i menedżerowie mają więc większą swobodę i niekiedy okazuje się, że wcale nie kwalifikacje czy kompetencje decydują o awansie czy inwestowaniu w konkretnego człowieka, ale wzajemne sympatie i ilość wspólnie zjedzonych „lanczyków”.
Dlaczego o tym piszę? Bo szkoda mi ludzi, którzy po wielu latach odchodzą z firm tylko dlatego, że mają już dość układów i nikomu niepotrzebnych procedur.
Żal też organizacji, które zamiast przyjrzeć się temu, co dzieje się w firmie inwestują w coraz to wymyślniejsze bonusy licząc na to, że zatrzymają one wartościowych ludzi w firmie.
Zostaw komentarz