Mężczyzna z metra
Mam taki flesz w pamięci. Przyjeżdżam do Warszawy jako nastoletnia dziewczyna, aby wspólnie z mamą odwiedzić moją siostrę. Tuż po wejściu do metra, już na peronie dostrzegam leżącego na ziemi mężczyznę. Bez zastanowienia podbiegam do niego. W tym momencie czuję, że ktoś łapie mnie za rękę. Jest to nikt inny, tylko moja mama, która z dezaprobatą odciąga mnie od człowieka, który, w mojej ocenie, potrzebuje pomocy. Bo przecież „to pijak”, „ktoś inny mu pomoże” – słyszę. Niedługo minie pewnie piętnaście lat, a ja pamiętam to wspomnienia lepiej niż wiele innych ważniejszych momentów w moim życiu.
Nie reagując dajesz przyzwolenie
Każdy z nas funkcjonuje w jakiejś społeczności. Nieważne czy jest to miasto, wieś, ogromna metropolia. Każdy z nas mimochodem jest otoczony przez innych ludzi. Niezależnie od tego czy chcemy ich poznać, czy też nie. Mijamy ludzi na przejściu dla pieszych, w drodze do domu, w pracy. Słyszymy rozmowy, czasami takie, których wcale nie chcielibyśmy usłyszeć. Widzimy, jak rodzic karci swoje dziecko albo mąż używa niecenzuralnych słów w stosunku do żony. W pracy widzimy, że ktoś jest traktowany niesprawiedliwie, a szef w obecności wszystkich „bierze na widelec” jedną osobę. W sumie, dlaczego miałoby nas to obchodzić? Wracamy wieczorem do domu i sami przed sobą jesteśmy fair. Bo przecież to nie nasza sprawa. My jesteśmy w porządku. Nie krzywdzimy innych. Tylko czy rzeczywiście? Od jakiegoś czasu obserwuję bierność ludzi, którzy mnie otaczają. A przecież nie reagując na to, co dzieje się wokół nas sami dajemy przyzwolenie. Tak – mój drogi i moja droga. Jeśli widzisz, że szef lub szefowa stosuje mobbing wobec koleżanki czy kolegi, dajesz na to przyzwolenie. Widząc, że ktoś stale jest pomijany przy awansie czy podwyżce, dajesz znak, że na to pozwalasz. Serio chcesz pracować w firmie, która w ten sposób traktuje swoich pracowników? Czy naprawdę chcesz się z nią utożsamiać?
Potrafisz zmienić swoją mentalność?
W mediach co chwilę słyszymy o tragediach, które spotykają innych ludzi. Widzimy w wiadomościach człowieka, który zrobił krzywdę swojemu dziecku, albo kobietę, która po wielu latach stosowania przemocy powiedziała STOP. Nie kryjemy swojego oburzenia. Ale, gdy obserwujemy przejawy agresji na placu zabaw, czy w innym miejscu publicznym, uważamy, że to nie nasza sprawa. Jakiś czas temu zwróciłam uwagę na rodzica, który dziwnie się zachowywał w miejscu publicznym. Wydawało mi się, że jest pod wpływem alkoholu, a miał pod swoją opieką dwójkę dzieci. Zapytałam znajomą, która często przebywała w tym miejscu czy też to zauważyła. Co usłyszałam? „Ula, on tak od wielu lat”.. Ale jak to? Patrzycie i nie reagujecie? Nie dzwonicie na policję? Nie minęło piętnaście minut, a na miejscu zjawił się dzielnicowy. Wystarczyło tak niewiele. Jeden telefon. Nie mam zielonego pojęcia czy cokolwiek wskórałam. Ale wiem, że jeśli kiedykolwiek jeszcze go zauważę i będę miała wątpliwość, ponownie zadzwonię.
Kiedyś myślałam, że ta bierność i brak zainteresowania tym co dzieje się obok nas dotyczy głównie ludzi mieszkających w dużych miastach. W pogoni za pracą, obowiązkami i szybkim tempem gubimy gdzieś uważność. Dziś myślę, że problem jest jednak głębszy i zakorzeniony w naszej mentalności. Parę razy usłyszałam od bliskich i w mojej ocenie, rozważnych ludzi, że w małej miejscowości nie wypada „donieść” na sąsiada czy znajomego. Nieważne, że bije żonę, jeździ samochodem pod wpływem alkoholu albo wyzyskuje swoich pracowników. Dochodzi więc do tego, że słyszymy o sprawie wtedy, gdy wydarzy się coś bardzo złego, kiedy sprawa ma jakiś tragiczny finał.
Nie ma we mnie zgody na bierność, którą obserwuję wokół siebie. Nie miałam jej także wtedy w metrze. Dziś nie słucham głosów, które podpowiadają mi, że czegoś nie wypada albo nie ma sensu reagować. Uczę też tego swoje dziecko, które za jakiś czas samo będzie podejmowało decyzje i mam taką nadzieję, będzie wiedziało, jak zareagować na krzywdę innych.
Zostaw komentarz