Czytam, bo lubię!
Jeśli czytasz mojego bloga regularnie albo mnie znasz to na pewno zdążyłeś się zorientować, że lubię czytać. Postanowiłam, że polecę Ci coś, co, moim zdaniem, warto przeczytać. Kiedy dziś stanęłam przed swoimi półkami z książkami (tak, jest ich trochę), zdałam sobie sprawę, że, tak naprawdę, przeczytałam zaledwie kilka książek, które zrobiły na mnie wrażenie i które polecam moim znajomym. Czasami lubię wracać do książek, które już przeczytałam i do tych w wolnej chwili na pewno wrócę, bo aż korci mnie, żeby je ponownie przeczytać.
Chłopiec z latawcem. KHALED HOSSEINI
Powinnam zacząć od tego, że najlepszą recenzją książki jest to, że przeczytał ją mój mąż. Co chwilę podrzucam mu jakieś ciekawe pozycje, kupuję książki, które mogą go zainteresować i nic.. A tę przeczytał. I zrobiła na nim wrażenie. Co jest w Chłopcu z latawcem? Dla mnie to obraz sytuacji, w której jedna decyzja może zaważyć o całym naszym życiu. I ta jedna sytuacja determinuje wszystko co dzieje się później – nieważne, że byliśmy dziećmi, nie byliśmy wystarczająco odważni i dojrzali. Chłopiec z latawcem uświadomił mi, że czasami jeden krok zmienia wszystko i nie ma znaczenia jak bardzo będziemy chcieli się cofnąć. Już nigdy nie będzie happy endu. Już nic nie będzie wyglądało tak samo.
Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawiła, że książkę tę przeczytałam jednym tchem – sceneria i miejsce wydarzeń, które dla mnie było zupełnie egzotyczne. Akcja dzieje się w Afganistanie w latach siedemdziesiątych i wszystko jest nierzeczywiste. Język, kultura, wojna. Słowa, których używa autor wymagają korzystania z załączonego słownika, kultura, która jest tak bardzo różna od naszej i ta bezduszna wojna, która zabiera wszystko, z poczuciem bezpieczeństwa włącznie.
Hosseini wydał dotychczas trzy książki, ale tylko Chłopiec z latawcem zrobił na mnie duże wrażenie. Któregoś dnia natknęłam się w telewizji na ekranizację książki, jednak była ona tak różna od obrazu, który sobie stworzyłam w głowie, że po kilkunastu minutach musiałam zmienić kanał.
12 razy śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu. MICHAŁ PAULI
Książka, która jest tak maleńka, że można ją przeczytać w jeden długi wieczór. Ja czytałam ją dwa wieczory i to były te momenty kiedy podczas czytania nie jadłam i nie piłam. Nie chodzi o to, że książka mnie tak pochłonęła, że zapomniałam o jedzeniu. Przy tej książce po prostu nie da się nic włożyć do ust. Obraz, który wyłania się na każdej kolejnej stronie jest tak brzydki i odrażający, że nie możesz patrzeć na jedzenie.
Autor książki opowiada historię swojego pobytu w tajskim więzieniu, w którym znalazł się w wyniku swojego życiowego zakrętu i romansu z narkotykami. Michał Pauli spędził za kratami w Tajlandii sześć lat – tylko sześć, bo był skazany na dożywocie. Pod ułaskawieniem Pauliego podpisali się trzej polscy prezydenci: Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński i Lech Wałęsa. Mało kto wie o takim zestawieniu. Szkoda tylko, że autor nie wykorzystał swojej szansy. Czytałam ostatnio, że pod koniec zeszłego roku został ponownie skazany za handel narkotykami – tym razem w Polsce. Szkoda.
12 razy śmierć to przerażający obraz tego, co dzieje się w tajskich więzieniach. To relacja Polaka, który na własnej skórze przekonał się, że w takim miejscu jesteś tratowany jak zwierzę, nie człowiek. Lubię tę książkę za to, że z pierwszej ręki dowiaduję się o miejscu, z którym, miejmy nadzieję, nie będę miała nigdy do czynienia, a które jest tak egzotyczne, że aż ciekawe. Michał Pauli pokazuje przy okazji jak bezduszny i niesprawiedliwy jest wymiar sprawiedliwości i system do walki z narkotykami w Tajlandii.
Obie książki, które dziś polecam przeczytałam jednym tchem. Obie są od siebie różne i tak właśnie wyglądają moje półki z książkami.
Zostaw komentarz